Tak sobie dziś pomyślałam, co by było gdybyśmy ten fragment Słowa Bożego stawiali sobie przed oczy równie często i z równym ferworem jak rzucamy sobie wzajemnie różne inne Słowa w twarz?
Tak trudno nam darzyć siebie wzajemnie miłością w rodzinie wierzących, nie mówiąc już o miłości do zgubionych, czy – w głowie się nie mieści – nieprzyjaciół.
A miłość, ta po której ktoś postronny miałby szansę rozpoznać w nas uczniów Jezusa, to coś o wiele więcej niż udzielenie noclegu znajomym chrześcijanom, czy zaniesienie ciasta mniej lub bardziej sympatycznym sąsiadom. To radykalne przebaczenie. To wypowiadanie nad ludźmi Bożego pragnienia dla nich – a więc tego, żeby wyszli z jakichkolwiek więzień, w których są i doświadczyli przeznaczenia, które Bóg ma dla nich. Dla KAŻDEGO z nich. To myślenie o innych – tak, również tych, którzy modlą się, czy praktykują chrześcijaństwo inaczej niż my – jako o wyżej stojących od siebie, i stawianie ich spraw, ich dobra, przed swoim własnym. To nieobecność osądu, potwarzy, oszczerstwa. To serce wolne od goryczy, niechęci, złości, pogardy. Miłość absolutnie wyklucza poczucie wyższości czy satysfakcji, że jestem lepszy niż inny człowiek.
To dopiero jest radykalizm wiary, taka miłość!
Jak możemy jednak dążyć do takiej miłości, kiedy sami jesteśmy tak bardzo nieukochani? Nasze serce, zatwardziałe albo rozdarte nieukochaniem nie widziało nigdy, nie doświadczyło nigdy, jak taka miłość działa.
Dlatego Jezus w tym samym fragmencie, J 13:34, mówi: Kochajcie jedni drugich, tak, jak Ja was ukochałem. Jezus naprawdę umarł po to, ażebyśmy mogli doświadczyć – nie tyle na poziomie emocjonalnego uniesienia, co na poziomie głębokiego przeżycia relacyjnego – bycia kochanym przez Niego, a za Jego sprawą, przez Ojca. Żeby w tym procesie nasze serce stało się zdolne do miłości i miało osobisty punkt odniesienia jeśli chodzi o to jak taka miłość wygląda.
Jak widać, uczenie naszej głowy na podstawie słów zapisanych w księdze Biblii o tym, czym jest miłość, nie przynosi zbyt obfitego owocu. Potrzebujemy wszyscy – ja też, na czele peletonu – nauczyć nasze serca miłości przez to, że damy się kochać Temu, o którym Biblia świadczy. To wymaga czasu. Spotkania. Procesu. Przebywania. Uwagi. Poznawania się.
Ja jestem zdeterminowana, żeby to właśnie uczynić priorytetem mojego życia. Choć wiem, że będę ten priorytet czasem (często) gubić i tracić z oczu, modlę się, żebym zawsze wracała do punktu, gdzie go zgubiłam i wciąż na nowo stawiała go na pierwszym miejscu.