Ostatnio myślałam sporo o tym, jak bardzo prawdziwe jest stwierdzenie, że choć tak często nie mamy wpływu na pewne rzeczy, które dzieją się w naszym życiu, zawsze mamy w takim czy innym stopniu wpływ na to, jak reagujemy na to, co nas spotyka.
Kiedy patrzę na różne historie ludzkiego życia, widzę, że w ostatecznym rozrachunku to, co decyduje o owocności naszego istnienia to nie to, co dzieje się nam, ale to, co dzieje się w nas. Nasze reakcje i nastawienie decydują o tym, czy trudne okoliczności będą kuźnia diamentów i o tym czy momenty sukcesu zrodzą pychę, która poprzedza upadek.
Na nasze reakcje ma natomiast fundamentalny wpływ stan naszego serca. Dlatego u progu Nowego Roku życzę nam wszystkim głębokiego spotkania z Ojcem miłosierdzia i Jego miłością pocieszającą.
Jego pocieszenie to nie słowa ani ciepły dotyk. To nawet nie tylko krzepiąca obecność. Jego miłość pocieszająca dotyka bezpośrednio naszego serca, zabierając i transformując nawet najgłębszy ból. To nie zarządzanie emocją, ani wypieranie jej. Jego dotknięcie przynosi prawdziwe ukojenie od samego rdzenia naszego istnienia.
Tylko głębokie pocieszenie Ojca pozwoli nam żyć w coraz wiekszej wolności od udręki goryczy, gniewu, urazy, zazdrości, poczucia zdrady, zawodu, opuszczenia, straty. Tylko Jego pocieszenie umożliwi nam życie bez zatrutych owoców zranionej duszy w prostych decyzjach, relacjach, obowiązkach, zdarzeniach codzienności. Bo przecież nasze przeznaczenie i historia składa się właśnie z takich prostych dni.
Tak więc, kochani, niech Nowy Rok przyniesie jak najwięcej dobra i jak najmniej bólu. Ale w jednym i drugim, niech nasze serce spoczywa w Jego dłoniach. Kochani, w tym roku, nie zadowalajmy się pocieszkami. Modlę się o to, abyśmy w tym roku odkryli przemieniającą życie potęgę Jego pocieszenia. Abyśmy dali się Jemu prawdziwie pocieszyć i zostali uwolnieni do niesienia tej pociechy światu, który desperacko jej potrzebuje.